środa, 26 grudnia 2012

49 rozdział " Jak ty nic nie wiesz o modzie..."

 Poncho miał dzisiaj dyżur kuchenny ze względu na to że May wzięła sobie urlop . 
  W czasie śniadania:
- Proszę bardzo zupa mleczna według twojego tajnego przepisu- Poncho postawił przed May talerz z "czymś" 
- Ej ale to wgl nie jest zupa- Udzielił się Chris
- Na tym polega mój tajny przepis- May
- Cześć!- Do kuchni weszła Any
- Chwila napięcia... jaką egzotyczną zachcianką Anahi zaszokuje dziś świat?
- Może być sok pomarańczowy i sałatka owocowa.
- Wiedziałem, że mogę na Ciebie liczyć.- Powiedział Poncho i odkrył spod pojemnika sałatkę owocową i sok. Any uśmiechnęła się. Wzięła szklankę i łyżeczkę, uderzyła parę razy, by przedmioty zadzwoniły i powiedziała:
- Chciałabym wam coś zakomunikować.- Any
- Poznałaś wysokiego, przystojnego hiszpana i we wtorek emigrujesz do słonecznej Barcelony?- Dul
- Nie zupełnie- Any
- Środę?- Dul
- Jak dobrze wiecie zbliża się pierwsza miesięcznica dnia, w którym to założyliśmy nasz zespół. Dlatego chcę was wszystkich zaprosić  na uroczystą kolację.
- Super!- Dul
- I za to Cię lubię- Chris
- Ouu Any.- May.
- Proponuję jutro.- Any
- Nie ważne byle mieli ładnych kelnerów.- Mówiła Dul by wkurzyć Uckera.
- Długo zastanawiałam się nad wyborem restauracji. Myślę, że jeśli ma być naprawdę uroczyście to zjemy u nas! I to ja coś ugotuję!- Powiedziała zadowolona Any
- Ja nie dam rady, razem z Chrisem jedziemy do mojej matki w sprawie ślubu.- May rzuciła mu porozumiewawcze spojrzenie.
- No właśnie.- Chris
- No to niech będzie piątek za tydzień!- Any
- Za tydzień mam wybory mistera mokrego podkoszulka- Chris. Wszyscy popatrzyli na niego krzywo.
- Oczywiście musisz tam iść- Any
- A jak inaczej mam wygrać?- Chris
- Dobrze, piątek za dwa tygodnie- Any
- Za dwa tygodnie jestem umówiony na kręgle- Ucker
- Ale ja na prawdę chcę zrobić dla was kolację...- Mówiła smutna Any. Nagle dorzuciła- Za miesiąc?
- To bez sensu, żebyście przeze mnie i Chrisa tyle czekali- May.- Umawiajcie się na ten piątek a my z Chrisem wyślemy wam smsy z Monterrey.- May zbliżyła się do Poncha i powiedziała ciszej- Z życzeniami powrotu do zdrowia.- May wyszła.

  Następnego dnia o godzinie 14 Any siedziała w kuchni. Miała wkręcony niebieski krawat w maszynkę od mięsa. 
- Anahi! Anahi!- Poncho stał przed wejściem do kuchni, w którym Any wywiesiła tabliczkę "nie wchodzić"
- Zajęte!- Usłyszał Poncho ze środka.
- Na pewno wszystko w porządku?
- Szykuję uroczystą kolacjęę!- Powiedziała Any w skowronkach.
- Wieeem! I dlatego się martwięęę!
- Wszystko pod kontrolą!- Powiedziała usiłując wyciągnąć krawat z maszynki.
- Rozgryzłaś już jak działa maszynka do mielenia?
- Błagam! Moja babcia była kucharką! Myślisz że nie poradzę sobie z czymś takim?
- Po prostu się martwię.- Poncho odszedł. Od kuchni. W salonie na kanapie siedziała Dul i przeglądała gazety.- A to co myślę zachowam dla siebie.

- Any zapisałam się na motocyklowy kurs prawa jazdy!- Powiedziała Dul cała w skowronkach wchodząc do kuchni od razu po odejściu Poncha. Po za tym ruszyła nowa akcja "Pomóż, bo kiedyś ty możesz być w potrzebie" tak mnie wzruszyła reklama, że  wypełniam kartę dawców genów. Chcesz się na coś załapać? Wątroba, nereczki.- 
- Naprawdę nie widzisz że wkręciłam się w maszynkę do mięsa?- Any
- Każdy ma jakieś hobby- Dul
- Pomożesz mi czy nie?- Any
- Any... Jesteś moją przyjaciółką i wiem, że masz zdolności w wielu kierunkach , ale żadnym z nich nie jest gotowanie.- Dul wyjęła nożyczki i przecięła krawat.- Przestań się wygłupiać i poproś May o pomoc zanim wytrujesz cały zespół, albo wpadniesz do sokowirówki.
- Nie. Maite gotuje nam codziennie.
- I po tym wszystkim, tak jej się odpłacasz- Dul wyjęła kawałek poćwiarkowanego krawatu. 

- Siema- Ucker wszedł z napakowanym plecakiem do pokoju Poncha. - Pamiętasz ten weekendowy obóz przetrwania?
- Ten na który nie chciałeś jechać, bo nie bawi cię jedzenie szyszek i załatwianie potrzeb fizjologicznych do dołu pewnego igliwia?- Poncho
- Chyba jednak pojadę.
- Jesteś pewien? Trzy dni bez... No wiesz. To jednak trochę długo.- Poncho. Ucker otworzył plecak i wyjął rolkę papieru toaletowego.
- Jestem gotowy na wszystko. A co do was to nie martwcie się Dul właśnie poszła kupić tabletki i zioła. 
- Skąd ta nagła zmiana światopoglądu?
- Zrozumiesz gdy zjesz kolację. No to ja się zbieram. Nie długo będzie autobus naszej drużyny. Powiedz Any, że nie miałem wyboru.

- Wszyscy żyją?- Spytał Poncho wchodząc do kuchni w której były Any z Dul.- Nie, no jestem pod wrażeniem. Mięso zmielone, ciasto zagniecione. - Po czym szybko zapytał:
- Co ci sie stało w krawat?
- Nic. Taki fason.- Any
- Jak ty nic nie wiesz o modzie...- Dul
- Ucker nie zje dziś z nami kolacji, wybrał obóz przetrwania.- Poncho
- Wcale się nie dziwie- Dul
- Dobrze... Czyli kolację zjemy w dojrzałym gronie.- Any.

  Wieczorem wszystko było gotowe. Any zapalała jeszcze świece zapalniczką. Wyglądała tak:


  Przyszedł Poncho w garniturze.
- Nieźle, punkt 20 wszystko gotowe. Stół i sałatki... super.
- Dziękuję. Ty też wyglądasz dobrze.
- Dzięki. Nawzajem.
- Dziękuję.- W tym czasie do mieszkania weszła Dul w starych jeansach, koszuli i kaloszach. W ręku miała wiadro i latarkę.
- Wszystkiego naj z okazji miesięcznicy!- Powiedziała. Poncho zaczął się śmiać.
- Dulce! Rozumiem, że na kolację jakby rodzinną nie obowiązuje strój wieczorowy, no ale chyba to już jest przesada?- Any. Dul włączyła latarkę i powiedziała:
- Dostałam lepszą ofertę. Idę na raki.
- Na co?- Any
- Takie małe zwierzątka ze szczypcami. Świecisz im latarką po oczach, one robią "aaa!" , a ty myk ładujesz je do wiadra. Potem ognisko, kociołek, wino i śpiew.
- Wiem o co chodzi! Dul, nie rób sobie ze mnie jaj! To jest nasza wspólna miesięcznica. Jak pójdziesz, nie spróbujesz mojej pieczeni po jezuicku.
- Widzisz. Same plusy. A po za tym be ze mnie będzie się wam przyjemniej... no obchodzić.
- Ta kolacja to wyraz sympatii w Waszym kierunku. Ale dobra idź na te raki.
- Dzięki!- Dul wyszła z mieszkania. Na klatce schodowej zrzuciła z siebie koszulę pod którą kryła się normalna tunika. Następnie zdjęła spodnie, pod którymi były leginsy. Zeszła na dół do ochroniarza.
- Eryk! - Zawołała młodego mężczyznę, który tej nocy miał dyżur przy ochronie apartamentów. 
- Już idę! - Eryk podszedł do Dul i wręczył Dul jej koturny. 
- Jejku wielkie dzięki za te ubrania i gumowce! Uratowałeś mój brzuch przed zatruciem!
- Nie ma sprawy, jak jeszcze kiedyś będziesz się chciała urwać to chętnie pomogę- Powiedział z uśmiechem.
- Dzięki jesteś wielki- Dul pocałowała Eryka w policzek i wyszła na miasto.

- To co zostaliśmy we dwoje- Any
- Na to wygląda- Poncho
- No to może napijemy się szampana?
- No jasne! Czasem trzeba zaszaleć.
- Nie codziennie obchodzi się miesięcznice prawda?
- Zwykle raz w miesiącu.- Poncho. Any zaczęła otwierać szampana.- Jakbyś mogła to we mnie nie celuj.- Dodał Poncho.
- Daj spokój. Chyba umiem otworzyć szampana.
- bummm- korek wycelowała w małą starą lampę, która oświetlała całe pomieszczenie. W salonie zrobiło się trochę ciemno, bo 3 świece nie były w stanie go oświetlić.
- Nie no wiesz. Bardzo miła inicjatywa, naprawdę. Ale jak chcesz zrb nastrój to na ścianie jest włącznik.
- hym. No to może lepiej ty nalej- Any wręczyła Ponchowi butelkę i włączyła światło. Poncho nalał szampana do kieliszków.
- Niezły strzał tak wgl.
- Heh dziękuję. - Zaczęli jeść.

- No i jak smakowało Ci? Ale szczerze- Spytała Any gdy zjedli.
- Na pewno bardziej niż się spodziewałem.
- Naprawdę?! Chcesz dokładkę?!
- Nie! ...- Po czym dodał milej: Już więcej nie dam rady. 
- Nie smakowało Ci.- powiedziała z fochem Any.
- Ale przysięgam wszystko było bardzo dobre. Tylko w pasztecie znalazłem takie niebieskie nitki co to za składnik?
- A co ci podpowiadają kubeczki smakowe?
- Rękaw z bawełny.
- O wypraszam sobie. To był krawat ze 100% jedwabiu.
- Widać moje podniebienie nie rozróżnia materiałów włókiennych.
- Wybaczam ci. O właśnie leci moja ukochana piosenka. -> 
http://www.youtube.com/watch?v=rJl34yQDOck
-  Zatańczymy?
- Da się do tego tańczyć? 
- Żartujesz sobie? Do każdej piosenki się da.- I zatańczyli. Gdy skończyli straszny ból złapał Poncha.
- Auuu, aoo.. Matko.
- Co się stało?
- Boli
- Co cię boli? Głowa? noga?
- Brzuch, chyba za dużo zjadłem, aaa!
- Boże! Otrułam Cię! To pewnie ten krawat. Albo to mięso co spadło na podłogę, a potem kot sąsiadki je lizał! Och! Dzwonię po pogotowie! I bez dyskusji! To nie czas na pokazy męskości! Jesteś bardzo chory! Musi cię zbadać lekarz! I nie chcę słyszeć żadnych tam "nic się nie stało, jestem twardym facetem" w takich sytuacjach trzeba przełknąć dumę i...
- Możesz wreszcie zadzwonić po tego lekarza?
- Słusznie! Gdzie jest moja komórka? Gdzie jest moja komórka?!
- Ostatni raz widziałem ją w kuchni.
- Nie, nie, nie zostawie cię! - Any wzięła Poncha za ramię i pociągnęła go w stronę kuchni. W tym czasie przyszła lekko podpita Dul już w swoim ubraniu.  Nie nawalona, bo nie znalazła żadnej ciekawej imprezy.
- Przeklęte raki wszystkie pouciekały. - Wykrzyczała tak żeby każdy był pewny, że była na rakach.-  Zostało coś do jedzenia?- Spytała w salonie.
- Oooo, Ooooch.... Dłużej nie wytrzymam!- Stękał Poncho. Wszytko słyszała Dul . "skojarzenia".
- Wytrzymaj! Jeszcze... Jeszcze tylko chwilkę! uchh, ooh...- Dul otworzyła szeroko buzie i zakryła ją dłonią
- Anyyyy...
- Poncho.. Ooohh...Poncho!
- Ooo, och, ooo, aaao...
- Wszystkiego najlepszego z okazji miesięcznicy.- Powiedziała cicho nie mogąc powstrzymać się od śmiechu, poszła do swojego pokoju na palcach.
__________________________________________________
Powered By Blogger